Recenzja filmu

Supersiostry (2024)
Maciej Barczewski
Katarzyna Gałązka
Karolina Bruchnicka

Peleryny z Pewexu

"Supersiostry" zawodzą tam, gdzie byśmy się tego nie spodziewali. Przyznaję to z ulgą: to nie efekty specjalne ani kwestie finansowe okazują się ich utrapieniem, ale zapominający o bohaterach
Peleryny z Pewexu
Lata 90., polska wieś jakich wiele. W oklejonym plakatami z Korą i Roxette pokoju do kawałka Pet Shop Boys dziko podryguje Ala, zwykła-niezwykła nastolatka skrywająca w sobie potężne moce. Jej szaleńcze wygłupy przerywa wparowujący do pokoju rodzic. Do utożsamienia się z tym zalewającym ciało uczuciem wstydu nie trzeba nadludzkich sił, prawda? Początkowe sceny "Supersióstr" składają widzom słodką obietnicę mariażu kina superbohaterskiego z konwencją coming-of-age, doprawionego szczyptą popeerelowskiej nostalgii. I choć twórcy – reżyser Maciej Barczewski oraz współtworzący z nim scenariusz Krzysztof Gureczny – częściowo owej obietnicy dotrzymują, udowadniając, że do realizacji rodzimego sci-fi nie jest wcale potrzebny budżet na miarę amerykańskich hitów streamingowych, "Supersiostry" zawodzą tam, gdzie byśmy się tego nie spodziewali. Przyznaję to z ulgą: to nie efekty specjalne ani kwestie finansowe okazują się ich utrapieniem, ale zapominający o bohaterach scenariusz i pszeszarżowana do bólu gra aktorska.


Ala (Katarzyna Gałązka) i Lena (Karolina Bruchnicka), siłą odebrane rodzicom przez komunistyczne władze, już jako dziewczynki stanowiły niebezpieczną broń, o jakiej zimnowojenny świat mógłby tylko pomarzyć. W oczach kierującego misją Pułkownika (Marek Kalita) nie były dziećmi, ale jedynie obiektami badań, niczym więcej niż kuszącą nadzieją na zwycięstwo w nuklearnym wyścigu zbrojeń. Herosem zbuntowanym wobec systemu okazuje się empatyczny naukowiec (Grzegorz Damięcki), któremu przyjdzie uratować tylko jedną z nich – władającą grawitacją kilkuletnią Alę. Lata mijają, a niczego nieświadoma bohaterka dorasta pod okiem przybranego ojca, nie pamiętając nawet, że ma siostrę. "Nie zwracaj na siebie uwagi" – słyszy wielokrotnie od taty, który głęboko przejmuje się losem swojej podarowanej przez los córki. Jak to jednak w superbohaterskich filmach bywa – zło nigdy nie śpi i czai się w mroku gotowy, by zaatakować protagonistkę w najmniej spodziewanym momencie. 

Altruizm dziewczyny nie pozwala jej na bycie incognito. Gdy na horyzoncie pojawia się prześladowany przez ojca alkoholika nastolatek Chester (Tymoteusz Frączek), Ala – niczym Jedenastka ze "Stranger Things" ratująca Mike'a przed chuliganami – zapobiega dalszej eskalacji przemocy (spokojnie, to dopiero wierzchołek góry lodowej nawiązań do netfliksowego serialu). Postkomunistyczni zwyrole namierzają dziewczynę, która w ucieczce przed Pułkownikiem, wraz z towarzyszącym jej Chesterem, cudownie trafia na swoją dawno niewidzianą starszą siostrę. Ale – mimo starań scenarzystów – wizja familijnego kina drogi pełnego niebezpiecznych przygód i wielkich emocji okazuje się złudna, choć może na papierze wyglądała obiecująco. W końcu trudno oczekiwać od filmu fascynującej przemiany bohaterów, skoro nawet ich nie znamy. Ala, mająca odzwierciedlać "typową" polską nastolatkę, nie ma konkretnego rysu charakterologicznego; wyróżnia ją jedynie flagowa dla superbohaterów szlachetność serca. Niewiele więcej możemy powiedzieć o władającej energią i poruszającej się na wózku Lenie, której ujawnione w dalszej części filmu motywacje wydają się jeszcze bardziej rozmyte i niezrozumiałe. Nawet jej mroczna aparycja, z pozoru oryginalna, okazuje się jedynie serialową kalką – wystarczy spojrzeć na postać Ósemki, zaginionej emo siostry Jedenastki, pojawiającej się w drugim sezonie netfliksowego hitu. Polskie supersiostry są supernijakie i w dodatku nie przypominają sióstr.


Leżącym u podstaw problemem filmu Barczewskiego jest nietrafiony casting i nadal pokutujący w produkcjach młodzieżowych zwyczaj zatrudniania do ról nastolatków aktorów dobiegających trzydziestki (jak np. w "Euforii"). I nie chodzi tu wcale o wypominanie wieku znajdującej się w centrum opowieści Katarzynie Gałązce, ale zwrócenie uwagi na ekranową niewiarygodność i nader komiczny efekt końcowy. Ubrana na sportowo, nierozstająca się ze swoim walkmanem Ala w porównaniu do takiej Max (Sadie Sink) wygląda na o wiele starszą, choć infantylne warkoczyki i naiwny styl bycia mają odmładzać ją o co najmniej 10 lat. Dysonans wzmacnia również pojawiający się u boku heroiny Chester, którego gra siedemnastoletni Tymoteusz Frączek. Jak na ironię to właśnie jego postać odznacza się w filmie największą dojrzałością oraz naturalnością, a mimo tego traktowana jest po macoszemu: jak przyszywany braciszek, którym należy się zaopiekować (tego określenia używa nawet Ala, jasno stawiając granicę w ich relacji). 

Tam, gdzie obsada sobie radzi, przeszkadzają braki scenariuszowe. Szczególnie razi lekceważący sposób, w jaki Barczewski i Gureczny traktują postacie drugoplanowe. Towarzyszący bohaterom "przyjaciel" Leny – Adam (Adam Stasiak) – oraz wybornie ucharakteryzowany na czarny charakter Hektor (Mateusz Kościukiewicz) wypowiadają w filmie góra po trzy kwestie. Ten pierwszy zostaje ograniczony do roli niemego kierowcy samochodu, a drugi – strzelca bez wyrazu posłusznie wykonującego rozkazy złego Pułkownika. Najbardziej żal postaci granej przez Kościukiewicza – jego groźna filmowa aparycja oraz przekonująca gra aktorska zdecydowanie zasługują na więcej. Kolejnych rozczarowań nie trzeba szukać daleko. Między tytułowym rodzeństwem trudno wyczuć chemię, ale to nie wina aktorskiego niedopasowania, a znów – powierzchownego podejścia do bohaterek. Lena, ucząc młodszą siostrę kontrolować swoje siły, pełni funkcję rzucającego frazesami coacha. I choć teksty w stylu: "mieć moce to jedno, sztuką jest je kontrolować" najzwyczajniej w świecie wpisują się w konwencję kina superbohaterskiego, niezręczność i powaga, z jaką nieironicznie wypowiada je Bruchnicka, wzbudzają większe poczucie krindżu niż powinny. W nazbyt przerysowanych grymasach aktorki oraz jej dramatycznie nienaturalnym akcentowaniu wyrazów uwidacznia się również brak reżyserskiej umiejętności w przeprowadzaniu aktorów (zwłaszcza młodych) przez meandry kina gatunkowego.


Widzowie, którzy uwierzyli w promowany przez dystrybutora emancypacyjny charakter filmu, poczują zawód: w "Supersiostrach" brakuje miejsca na siostrzeństwo i sprawczość w kolektywnym duchu women power. Jasne, Lena i Ala potrafią jednym kiwnięciem palca powalić na kolana całą armię, jednak to nie o siłę mięśni czy supermoce tutaj chodzi. Dziewczyny nie dostają od scenarzystów realnej szansy na zbudowanie choćby zalążka prawdziwej przyjaźni czy rodzinnej bliskości. W efekcie ich relacja nie wywołuje żadnych większych emocji, a tytuł filmu woła o pomstę do nieba. W kolejnej niedotrzymanej przez twórców obietnicy można jednak dostrzec pewną zaletę. Ci, którzy feministyczny wydźwięk produkcji przeklinali w obawie przed powtórką z nieudanych i nie najlepiej przyjętych "Marvels" czy "She-Hulk", mogą odetchnąć z ulgą!

Największym zawodem "Supersióstr" okazuje się powielające szkodliwe stereotypy podejście Barczewskiego i Gurecznego do niepełnosprawności Leny. Z początku poruszająca się na wózku dziewczyna jawi się jako ideał ekranowej reprezentacji: to pozytywnie nastawiona do życia superbohaterka, która, jak sama twierdzi, choć "nie może ruszyć nogą, może kopnąć każdego". Niedowład kończyn to dla niej żadna przeszkoda, a jedynie najzwyklejsza część akceptowanej przez nią rzeczywistości. I choć wyjątkowe kinetyczne umiejętności z pewnością gwarantują jej dużą dawkę samodzielności oraz pewności siebie, codzienność dziewczyny nie odbiega wielce od pozafilmowych realiów. W samochodzie trzyma przenośną rampę; jej wózek nie ma żadnych fantastycznych usprawnień i do jego obsługi Lena potrzebuje bliskiej osoby. Czar pryska, gdy okazuje się, że dziewczyna skrycie marzy o cudownym uzdrowieniu, a swoją niepełnosprawność traktuje jak anomalię. Dzięki młodszej siostrze może raz na zawsze pozbyć się swojej "niedoskonałości" – o co błaga Alę w egzaltowanej manierze, nazywając siebie wprost "kaleką". Co gorsza, twórcy filmu naprawdę implikują, że dopiero dwie sprawne nogi pozwolą Lenie zawojować świat i wykorzystać w pełni swój potencjał. Morał jest gorzki i smutny: by osiągnąć cel, heroina musi przybrać maskę ofiary i wzbudzić litość – nie tylko w siostrze, ale i w widzu. Jak na film pomyślany o publiczności 10+, "Supersiostry" prezentują młodym widzom szkodliwą wizję świata.


Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy solidna realizacja "Supersióstr" wynagrodzi oglądającym ignorancję twórców, fabularne dziury filmu oraz jego aktorskie wpadki. Bez wahania przyznam jednak, że to precyzyjnie skomponowane kadry, ciepła i starannie zaimplementowana koloryzacja oraz imponujące efekty specjalne stanowią najsilniejszą stronę "Supersióstr". Klimat wzorzystych, kultowych lat 90. jest tu przerysowany na tyle, na ile pstrokatość i wyolbrzymiony eklektyzm były wtedy w modzie. Dżinsy, sztruks i lampasy na tle błyszczącego w słońcu "ogórka", z którego radioodbiornika wydobywa się nostalgiczne "Always On My Mind", to wizualna esencja barwnej produkcji Barczewskiego i Gurecznego. Mimo rażących wręcz zapożyczeń ze "Stranger Things" (największe zaskoczenie czeka nas w finale), twórcom szczęśliwie udaje się nadać produkcji swojskiego kolorytu. W czasach, gdy boom na kino superbohaterskie należy jednak do przeszłości, a wśród rodzimej widowni da się wyczuć pewne zmęczenie marvelowskimi sagami, nawet miano jednego z pierwszych filmów superbohaterskich w Polsce (nie zapominajmy o "Hydrozagadce") może "Supersiostrom" zwyczajnie nie pomóc. Bardzo chciałabym, aby to jedynie bezlitosna koniunktura była ich jedynym zmartwieniem. 
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones